Invention for Radio: The Dreams
Lata 60. XX wieku. Dokładnie rok 1964. Delia Derbyshire potrafi tworzyć galaktyczne dźwięki i podejmuje współpracę z Barrym Bermange w brytyjskim BBC Three. Jeszcze wcześniej, bo po roku 1945 powstaje nowy gatunek radiowo-kulturalny zwany feature. Łączy w sobie elementy słuchowiska, dokumentu i reportażu. Pomieszanie tych dziedzin radiowych sprowadza się do kolażowej formy artystycznej i eksperymentalnej materiałów radiowych. Rok 1937 przynosi Experimental Hour w BBC.
To tylko suche fakty, które tworzą pole wiedzy na temat wybranych eksperymentów dźwiękowych z przeszłości. Wyciągnięte z ciasta epokowego, jak nielubiane rodzynki wtopione w świeżutki sernik. Stają się odrębne i znaczące, gdy tylko zaczynamy je wyciągać. Nie bez powodu porównuję je do „nielubianych rodzynek”. Mam tu na myśli bezpopularność i obumarcie tych faktów podczas dzisiejszej dyskusji radiowej na temat eksperymentu.
Jest rok 2020. Żyję w Krakowie i wykradam kilka chwil by zastanowić się: czym dla mnie jest przywoływany tu eksperyment. No więc? Refleksję zaczęłam od Delii Derbyshire, którą skojarzyłam intuicyjnie z nowatorskim działaniem dźwiękowym, choć jest już dosyć zakurzonym brzęczadłem.
Wyobraźmy sobie Delię, która w 1964 roku wymyśla wraz z Barrym Bermange Inventions for Radio. Delia jest angielską kompozytorką muzyki elektronicznej i wpada na pomysł by wyprodukować cztery nagrania opisujące marzenia ludzi na tle szumów. Pierwsze zdania, przemieszanych ze sobą głosów, pojawiające się na początku nagrania to:
I’m being followed and pursued by something and I could fell that there were somebody behind. I was running and I was being chased. I’m done down straight into a house. Through the house, down the stairs, out the back. I was being chased, faster and faster, and I ran through…I was what my clothes were dragging me back. I was running away…I was really…and I ran, so I ran along the corridor and I ran up the stairs. I keep running up these stairs and round the corner. I sometimes run down the stairs into the corridor and I keep running and running and running…My legs wouldn’t go quick enough. I couldn’t get my breath to call out.
I was running away…I was running very very fast. Somehow I couldn’t stop running. I was running and I fell over the moutain. Crocodile chasing me. I was running. Crocodile chasing me. I swam as fast as I could to get away from the crocodile with the crocodiles and they changed into a lion and that changed into a tiger. The animals really don’t mean to chased me but because I’m frightened and I ran and they followed me up so I ran along the corridor and I run up the stairs…and some monstrous shape walked towards me in the corridor and I ran up the stairs…my legs couldn’t go quick enough…
I keep running…and running…and running…
Tak otwiera się część pierwsza nazwana The Dreams.
Ścigające „coś” zagania ludzi do opowieści, do wiecznego dookreślania, zapętlenia, do prezentowania strzępków myśli, zapisanych w pamięci niepokojących kadrów. Powszechnie rozumiane „rozmarzenie”, generujące skojarzenia z przyjemnością, odpoczynkiem i wielką nadzieją nie jest tutaj kluczem. Pojawia się enormous black shade – czyli niewiadoma na skalę koszmaru. Nikt z nas nie lubi być obserwowany. Każde spojrzenie i niepożądany szelest ukazuje „dźwiękowego krokodyla”. Dźwięki dochodzące do ucha odbieramy jak zapowiedź niebezpieczeństwa. To właśnie wszelki szmer wzmaga nasze obawy w stosunku do rzeczywistości, w której się znajdujemy. Co oferuje nam Delia? Opowieść na temat tych obaw. Później – słyszymy oczekiwania, spostrzeżenia ludzi. Na przykład na temat księżyca, jego świeżości i struktury. Pojawia się również „czarny klif”, „krajobraz”, „wielkie niebo”, „chmury”, „głębokie niebo” czyli pożądane przez ludzi nowe obrazy i idące za tym „niebieskie uczucie”. Potem – „czysty głos kobiety”, „kolor wersu”, „kolor gliny”, „wysuszone słońce”. To jakaś pokawałkowana, poetycka breja. Obrazy nakładane słuchaczowi na ucho drżą, nie stabilizują się jako całość, trwają chwilę i zwodzą swoją ulotnością. Stałe jest tło dźwiękowe – niewzruszenie surowe, elektroniczne, denerwujące i nieprzyjemne, a nawet przerażające. Jako słuchacze jesteśmy zanurzeni w tej zawiesinie dźwiękowej, w tej eksperymentalnym braku atrakcyjności. I jak można nazwać to pokraczne nieco nagranie? Czy można je potraktować jak relację z marzeń? Czym jest powtarzane i piętrzone słowo surface?
Dla uporządkowania, zauważmy jednak (być może po namyśle), że nagranie ma swoje etapy, czy też części. Okazuje się, że można je podzielić na: running away, falling, landscape, underwater and colour.
„Marzenia” to zjawisko głębokiego odczuwania, gromadzącego się wrażenia z rosnących w górę myśli. Zastanawiam się jednak, czy zawarta w nich „nadzieja”, „błogość” i co za tym idzie „cudowność”,nie biorą się z „tajemniczości”, „ulotności” i „niedoprecyzowania”. W marzenia można też uciekać (I was running away…) z obawy przez cieniem codzienności – tego co nas czeka i tego co nas dookreśla w roli człowie-czyny. I być może ten właśnie gest myślowy wykonuje Delia Derbyshire. Radio zaczyna działać dźwiękiem, który chce zaniepokoić i skłonić do obaw. Zaczyna się era głębokiego ambientu i elektroniki w muzyce. Potrzeby i marzenia rosną.
Zaczyna się również wspaniałe Ziwzih-Ziwzih OO-OO-OO, które w tym tekście zamyka moją krótką refleksję: